ROZDZIAŁ 1
„Przedstawienie”
Dworzec King’s Cross jak co dzień
oblegany był przez wielu ludzi. Bywał jednak czas, pierwszego września, kiedy
to miejsce wręcz trzęsło się od dziwnie ubranych, zachowujących się i ciekawsko
spoglądających na wszystko ludzi. Mugole, jak zwykli mawiać owi ludzie,
patrzyli na nich nieprzychylnie, komentując każdy ruch.
Kiedy całe rodziny żegnały się wylewnie,
James Potter zamykał okno, przez które jeszcze niedawno wychylał się, szukając
rudowłosej Gryfonki. Prychnął na tyle głośno, kiedy nie zobaczył nic prócz
młodszych kolegów, próbujących wysadzić pobliski kosz. Odgarnął trochę za długą
grzywkę z czoła, przy okazji targając sobie włosy, i wlepił spojrzenie
czekoladowych tęczówek w siedzącego naprzeciw Remusa Lupina.
Wysoki, postawny chłopak, najwyższy z
grupy Huncwotów, spojrzał swoimi miodowymi oczami na bruneta. Pokręcił
zrezygnowany głową i wpatrzył się w Petera, który próbował zaczarować szatę
jakiegoś młodszego Ślizgona. Chrząknął znacząco i zgromił wzrokiem
dopingującego go przyjaciela - Syriusza Blacka.
— Czy chociaż przez pół minuty możecie
dać spokój innym? — spytał Remus, chociaż odpowiedź sama nasuwała mu się na usta.
— Och… twój moralizatorski ton źle działa
na naszą grupę. Kiedyś było inaczej — westchnął teatralnie Syriusz, patrząc w
stronę przechodzących Krukonek, puścił do jednej perskie oczko, a kiedy ta
zaśmiała na tyle głośno, że jej chichot doleciał do Huncwotów, Syriusz ucieszył
się jeszcze bardziej.
— Ach, tak… inaczej to znaczy jak? —
zaciekawił się Remus, biorąc do ręki Proroka Codziennego.
— Byłeś mózgiem i sercem wszystkiego,
Luniaczku, a teraz… nawet mózg nam nie pozostał — westchnął Syriusz.
— Taak, Wąchacz ma rację — potwierdził
James, odrywając wzrok od rozmazujących się krajobrazów za oknem.
Szare budynki, wydawały się jeszcze
bardziej szare niż były w rzeczywistości, kiedy deszcz nieprzerwanie bębnił o
szyby ekspresu. Typowa angielska pogoda musiała utwierdzić uczniów Hogwartu w
przekonaniu, że kończy się najcudowniejszy okres w całym roku – wakacje. Od
jutra będą musieli zmagać się już z nowymi problemami.
— Z mojej perspektywy wygląda to całkiem
odmiennie — zaczął Remus, jednak niedane było mu skończyć, gdyż drzwi przedziału
otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z magnetycznymi niebieskimi
oczami.
— Witam was, drodzy Huncwoci, na siódmym
roku! — zaśmiała się i przywitała z każdym z osobna. — Jak tam wasze humory po
wakacjach, jakieś romanse nawiązane? — Marlena McKinnon uwielbiała plotkować, a
nad wszystko uwielbiała spędzać czas z Huncwotami, przysłuchując się ich
planom. Pewnie dlatego jako jedna z pierwszych dziewczyn została obdarzona
przez Gryfonów pewną dozą sympatii.
— No cóż… — chrząknął znacząco Syriusz. —
To raczej zapytajmy Remusa. On miał najburzliwsze życie ostatnimi czasy.
— Remusie… — zaświergotała Lena, patrząc
wprost na niego.
— Nie, tylko nie to! — Remus odłożył
gazetę i ukrył twarz w dłoniach. Spojrzał błagalnie na dziewczynę i westchnął.
Kiedy Marlena czegoś chciała, zawsze to
dostawała. Nauczyło ją tego dostatnie życie, które wiodła dzięki bogatym
rodzicom. A także jej dość niekonwencjonalny sposób porozumiewania się z
ludźmi.
— Po prostu — James Potter wyruszył na
pomoc przyjacielowi — Remus i Mary nadal krążą wokół siebie i… odnaleźć się nie
mogą.
— A właśnie, Mary coś pisała… —
zastanowiła się Marlena, przykładając dłoń do zaróżowionego policzka z emocji. —
Moglibyście sobie dać szansę, naprawdę ładnie razem wyglądacie! — Gryfonka wycelowała
w Remusa palcem i wyszła z przedziału, zamykając za sobą drzwi. Zapewne
zobaczyła kogoś znajomego i, jak to Marlena, poszła się z nim przywitać.
Popularność nigdy jej nie doskwierała.
Kiedy Huncwoci zostali sami, chwilę
później Syriusz, James i Peter nachylili się w stronę Remusa.
— Wiesz, Lena ma rację, czemu nie chcesz
spróbować być z Mary. Ona będzie szczęśliwa, ty będziesz szczęśliwy — zauważył
James.
— Przecież jest dla ciebie idealna…
przestrzega regulaminu, jest inteligenta, błyskotliwa i tak dalej… — ciągnął
Syriusz, wlepiając w przyjaciela spojrzenie szarych, przenikliwych tęczówek.
— No cóż… — Remus myślał gorączkowo co
powiedzieć. Prawda była taka, że już od dwóch lat, kiedy to wyszło na jaw, że
podkochuje się w pannie Macdonald, reszta Huncwotów nie daje mu spokoju. Jednak
nie mógł pozwolić sobie na żaden związek ze względu na swoją niewygodną
przypadłość. — Ona jest idealna — przyznał w końcu, a widząc zadowolone miny
przyjaciół, dodał pospiesznie: — ale za dobra dla mnie. Nie zasługuje, aby…
— … być szczęśliwym? — dokończył z
oburzeniem Potter.
— Te twoje tłumaczenia nie mają sensu,
stary! Mary to świetna dziewczyna i nie
będzie czekać wiecznie, aż ty w końcu się zdecydujesz! — Syriusz też nie
zamierzał brać strony Remusa.
— To trochę egoistyczne — zauważył cichy
dotychczas Peter. — Bo Mary naprawdę cię lubi… wiem, bo e-khm, mówiła o tym
Lily — Peter jakby się zmieszał.
— Glizdek ma rację, bierz się chłopie w
garść i szoruj do Macdonald — Syriusz wypchnął przyjaciela z przedziału.
— Nie możecie mi mówić, co mam robić! –
postawił się Remus, jednak musiał przyznać, że gdy tylko jego wyobraźnia
powędrowała do Mary, serce zaczęło bić szybciej niż kiedykolwiek.
Nie mógł pozwolić na to, aby Mary w
jakikolwiek sposób czuła się związana z nim. Przecież o jego „przypadłości”
wiedzieli tylko Huncwoci i Lily. I wolałby aby tak zostało. Kilka razy
wyobrażał sobie, że mówi o tym wszystkim Mary. W głowie, za każdym razem,
układała się inna wizja. Jedna przedstawiała Mary, która ucieka z głośnym
krzykiem, zostawiając go z krwawiącym i bolącym sercem. Ale również z
przeświadczeniem, że dobrze się stało. Bo na to zasługuje. Druga, ukazywała
Mary, która zniosła tę informację bardzo dzielnie, jednak przedstawiła mu swoją
propozycję pozostania przyjaciółmi już na zawsze. Kolejna, ta zawsze podobała
mu się najmniej, kiedy to Mary, patrzyła na niego z litością w szarych oczach,
ale uśmiechała się ciepło, zapewniając o swoich uczuciach. Nigdy nie mógłby
pogodzić się ze świadomością, że Grfonka, która nie jest mu obojętna, chce z
nim być tylko ze względu na litość.
Może i było to egoistyczne może i było
to niemądre, ale musiał jakoś odgradzać się od innych. A takie myślenie
skutecznie mu to ułatwiało; kiedy tylko Mary chciała czegoś więcej, on
automatycznie zamykał się przed nią, a ona… nie rozumiejąc, zostawiała go w spokoju
na dłuższy czas. Jednak wracała i dzielnie czekała, aż zrobi krok do przodu. I
robił wiele takich kroków, chociaż zawsze krok ten nie był pewny, chwiał się
jak samotny liść na wietrze. Musiał znaleźć najpierw dobrze utkwiony w ziemi pień,
a później budować resztę. Solidna podstawa była celem do którego próbował
dążyć.
— Mary na pewno nie zmieni o tobie
zdania, Luniek — James spojrzał na Remusa i odgadł bez problemu jego
niezdecydowanie. Tyle lat spędzili razem, że nawet w milczeniu dogadywali się
wyśmienicie.
— Nie o to chodzi — Lupin wszedł z
powrotem do przedziału. — Ty, będąc z Lily, nie będziesz się czuł… jakby ona
była z tobą z litości…
— … z litości? — zaśmiał się Syriusz —
Lily z litości nad głupotą Rogasia, umówiła się z nim na randkę na piątym roku.
I wierz mi… żadna z jej przyjaciółek litości już nie ma.
— Nie wiesz o czym mówisz! — zaperzył się
Potter, jednak na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — A Mary… Mary to
najbardziej wyrozumiała osoba jaką przyszło mi poznać. Jest jak taki dobry
duch, pomaga wszystkim i nie oczekuje niczego w zamian… no zupełnie jak Lily! —
dodał po chwili namysłu, a reszta Huncwotów zaniosła się głośnym śmiechem.
Chwilę potem, drzwi przedziału otworzyły
się a w nich stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha Lily. James wyraźnie się
rozchmurzył, jednak pozostał cicho i szybko wbił się w oparcie pociągowego
siedzenia. Dziewczyna weszła do środka, przynosząc ze sobą zapach lawendy. Usiadła
obok Petera, naprzeciw Syriusza.
— Ależ tu u was wesoło. Z czego się tak
śmiejecie? — spytała wyraźnie zaintrygowana.
— Z ciebie i Rogatego — odpowiedział
Syriusz, zgromiony wzrokiem przez Jamesa. Remus parsknął śmiechem, a Peter
otworzył szerzej niebieskie oczy.
— Oj — nachmurzyła się, ale nie zdążyła
dodać nic więcej, gdyż drzwi ponownie zostały otwarte, tym razem przez Mary
Macdonald. Syriusz spojrzał wymownie na przyjaciela, Peter machnął do
dziewczyny ręką na przywitanie, a James obdarzył Gryfonkę szczerym uśmiechem.
Mary miała to do siebie, że wszędzie było
jej pełno. Gdzie by się nie obejrzeć, Mary zaskakiwała swoją obecnością w
miejscach, gdzie nie zapuszcza się nikt normalny. Gryfonka nie potrafiła
wyjaśnić jak to się dzieje, zawsze jednak mówiła o tajemniczym bywaniu w wielu
miejscach na raz. O dziwo, ci co mniej znali dziewczynę, skłonni byli w to
uwierzyć. Huncwoci, wiedzieli natomiast, że Mary rozpiera tak wielka energia,
że mogłaby ożywić nią zmarłego. W jej towarzystwie wszystko wydawało się mieć
bardziej szalony wydźwięk, a także bardziej nasycone barwy. Mary po prostu była
Mary.
Tym razem Mary Macdonald nie wyglądała
tak dobrze jak zawsze. Ciemne włosy, ułożone były w lekkim nieładzie, a
wiecznie radosne szare oczy, pozbawione były tego wesołego ognika, który
zawrócił w głowie Remusowi.
— Mary, co się stało? — spytała Lily,
kiedy Mary w końcu westchnęła głęboko i spojrzała w zielone oczy panny Evans.
— Nic, ale myślałam, że Mulciber w końcu
przestanie z tymi swoimi zaczepkami. To jest męczące. Na samym początku
myślałam, że wysyła go Sna — widząc minę Lily, Mary szybko poprawiła: — Severus
— pomimo kłótni, Lily nadal nie pozwalała mówić w swoim towarzystwie na Snape inaczej
niż Severus. Mary to rozumiała i szanowała. — No wiesz… żeby wzbudzić w tobie
trochę nowych uczuć, żebyś przypadkiem o nim nie zapomniała — James i Syriusz
prychnęli głośno z oburzenia, a Lily zgromiła dwójkę wzrokiem. — Teraz myślę,
że Mulciber czegoś jednak chce ode mnie. Ale nie wiem czego! Wydaje się być mną
zainteresowany tak… no wiesz… znaczy wiecie — uśmiechnęła się, obdarzając swoim
spojrzeniem resztę współpodróżników — jak chłopak dziewczyną — zakończyła z
lekkim podenerwowaniem.
— Nie sądzę, Macdonald, aby to mogłoby
coś dziwnego — zaczął Syriusz, ukradkiem spoglądając na Remusa, który dostrzegł
w oczach Łapy triumfujące ogniki. — Ty
jesteś dziewczyną, a on chłopakiem…
— Ale on jest Ślizgonem! — przerwała
Mary.
— Mary, nie każdy Ślizgon patrzy na czystość
krwi — zauważyła Lily, chcąc sama się o
tym przekonać.
— Chyba nie mówisz o sobie i Snapie?! —
spytał James, po raz pierwszy odkąd weszła Lily, zabierając głos.
— Nie, nie o sobie i SEVERUSIE — zaznaczyła,
akcentując imię Ślizgona — mówię ogólnie. Może po prostu…
— Taki ktoś jak Mulciber nie może mieć
czystych intencji. On po prostu jest zły — powiedziała Mary, trochę załamującym
się głosem. Nie lubiła szufladkować ludzi na lepszych i gorszych. A właśnie to
uczyniła. Choć taka była prawda. — No nic, musimy się udać do przedziału dla
prefektów. Remusie, chodź. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń, jednak szybko ją
cofnęła, uśmiechając się przepraszająco.
Remus kiwnął głową i bez słowa wyszedł za
Mary. Czuł na swoich plecach ponaglające spojrzenia przyjaciół, jednak nie
zamierzał się odzywać, przynajmniej nieproszony. Nie mógł dawać Mary żadnych
szans, jeśli chciał nadal utrzymać swój sekret w tajemnicy, nie narażając się
na jej nieznaną reakcję. Musi w tym roku bardziej się pilnować i nie pozwalać
na chwilę słabości.
— Źle wyglądasz, Remusie — usłyszał jej
łagodny głos. I już teraz wiedział, że opieranie się Gryfonce będzie nie lada
wyzwaniem.
— To przez… — zawahał się, jednocześnie
zmuszając do nikłego uśmiechu — chorowałem jeszcze niedawno — skłamał, widząc w
szarych oczach niezadowolenie.
Kłamał, ale miał ku temu powody. Mary
przyglądała mu się badawczo, zanim weszli do przedziału, przybliżyła się do
niego i wspięła na palce, dotykając opuszkami nowej blizny, która rozciągała
się wzdłuż linii podbródka. Myślał, że jest prawie niewidoczna. Właśnie prawie.
Takich blizn, które były pozostałością po jego przemianach, było więcej.
— Musiało boleć — powiedziała i odsunęła
się szybko, kiedy zdała sobie sprawę, że czujne oczy innych prefektów patrzą
wprost na nich. I faktycznie, zza uchylonych drzwi wystawała głowa Marcy,
ciekawskiej i chcącej wiedzieć więcej niż inni, Krukonki.
— Nawet nie czułem — powiedział zgodnie z
prawdą, uśmiechając się miło. Położył dłoń na talii dziewczyny i wprowadził ją
zadowoloną do środka.
Nigdy nie fascynowałam się opowiadaniami o HP, ale widząc jeden rozdział postanowiłam coś przeczytać. Całkiem przyjemnie się czytało, ale zrobiłaś dwie literówki: w słowie Gryfonka raz i chyba w słowie egoistyczny/e. Coś takiego.
OdpowiedzUsuńNie czytałam Harrego nigdy, widziałam za to każdy film, więc musisz mi wybaczyć jeżeli nie będę kiedyś czegoś rozumieć i pytać dokładnie, bo mam zamiar śledzić Twojego bloga. Spodobało mi się tutaj, zapowiada się ciekawie.
Pozdrawiam!
wiezy-krwi.blogspot.com