sobota, 16 czerwca 2012



ROZDZIAŁ 1
„Przedstawienie”


Dworzec King’s Cross jak co dzień oblegany był przez wielu ludzi. Bywał jednak czas, pierwszego września, kiedy to miejsce wręcz  trzęsło się od dziwnie ubranych, zachowujących się i ciekawsko spoglądających na wszystko ludzi. Mugole, jak zwykli mawiać owi ludzie, patrzyli na nich nieprzychylnie, komentując każdy ruch.
Kiedy całe rodziny żegnały się wylewnie, James Potter zamykał okno, przez które jeszcze niedawno wychylał się, szukając rudowłosej Gryfonki. Prychnął na tyle głośno, kiedy nie zobaczył nic prócz młodszych kolegów, próbujących wysadzić pobliski kosz. Odgarnął trochę za długą grzywkę z czoła, przy okazji targając sobie włosy, i wlepił spojrzenie czekoladowych tęczówek w siedzącego naprzeciw Remusa Lupina.
Wysoki, postawny chłopak, najwyższy z grupy Huncwotów, spojrzał swoimi miodowymi oczami na bruneta. Pokręcił zrezygnowany głową i wpatrzył się w Petera, który próbował zaczarować szatę jakiegoś młodszego Ślizgona. Chrząknął znacząco i zgromił wzrokiem dopingującego go przyjaciela - Syriusza Blacka.  
— Czy chociaż przez pół minuty możecie dać spokój innym? — spytał Remus, chociaż odpowiedź sama nasuwała mu się na usta.
— Och… twój moralizatorski ton źle działa na naszą grupę. Kiedyś było inaczej — westchnął teatralnie Syriusz, patrząc w stronę przechodzących Krukonek, puścił do jednej perskie oczko, a kiedy ta zaśmiała na tyle głośno, że jej chichot doleciał do Huncwotów, Syriusz ucieszył się jeszcze bardziej.  
— Ach, tak… inaczej to znaczy jak? — zaciekawił się Remus, biorąc do ręki Proroka Codziennego.
— Byłeś mózgiem i sercem wszystkiego, Luniaczku, a teraz… nawet mózg nam nie pozostał — westchnął Syriusz.
— Taak, Wąchacz ma rację — potwierdził James, odrywając wzrok od rozmazujących się krajobrazów za oknem.
Szare budynki, wydawały się jeszcze bardziej szare niż były w rzeczywistości, kiedy deszcz nieprzerwanie bębnił o szyby ekspresu. Typowa angielska pogoda musiała utwierdzić uczniów Hogwartu w przekonaniu, że kończy się najcudowniejszy okres w całym roku – wakacje. Od jutra będą musieli zmagać się już z nowymi problemami.
— Z mojej perspektywy wygląda to całkiem odmiennie — zaczął Remus, jednak niedane było mu skończyć, gdyż drzwi przedziału otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z magnetycznymi niebieskimi oczami.
— Witam was, drodzy Huncwoci, na siódmym roku! — zaśmiała się i przywitała z każdym z osobna. — Jak tam wasze humory po wakacjach, jakieś romanse nawiązane? — Marlena McKinnon uwielbiała plotkować, a nad wszystko uwielbiała spędzać czas z Huncwotami, przysłuchując się ich planom. Pewnie dlatego jako jedna z pierwszych dziewczyn została obdarzona przez Gryfonów pewną dozą sympatii.
— No cóż… — chrząknął znacząco Syriusz. — To raczej zapytajmy Remusa. On miał najburzliwsze życie ostatnimi czasy.
— Remusie… — zaświergotała Lena, patrząc wprost na niego.
— Nie, tylko nie to! — Remus odłożył gazetę i ukrył twarz w dłoniach. Spojrzał błagalnie na dziewczynę i westchnął.
Kiedy Marlena czegoś chciała, zawsze to dostawała. Nauczyło ją tego dostatnie życie, które wiodła dzięki bogatym rodzicom. A także jej dość niekonwencjonalny sposób porozumiewania się z ludźmi. 
— Po prostu — James Potter wyruszył na pomoc przyjacielowi — Remus i Mary nadal krążą wokół siebie i… odnaleźć się nie mogą.
— A właśnie, Mary coś pisała… — zastanowiła się Marlena, przykładając dłoń do zaróżowionego policzka z emocji. — Moglibyście sobie dać szansę, naprawdę ładnie razem wyglądacie! — Gryfonka wycelowała w Remusa palcem i wyszła z przedziału, zamykając za sobą drzwi. Zapewne zobaczyła kogoś znajomego i, jak to Marlena, poszła się z nim przywitać. Popularność nigdy jej nie doskwierała.
Kiedy Huncwoci zostali sami, chwilę później Syriusz, James i Peter nachylili się w stronę Remusa.
— Wiesz, Lena ma rację, czemu nie chcesz spróbować być z Mary. Ona będzie szczęśliwa, ty będziesz szczęśliwy — zauważył James.
— Przecież jest dla ciebie idealna… przestrzega regulaminu, jest inteligenta, błyskotliwa i tak dalej… — ciągnął Syriusz, wlepiając w przyjaciela spojrzenie szarych, przenikliwych tęczówek.
— No cóż… — Remus myślał gorączkowo co powiedzieć. Prawda była taka, że już od dwóch lat, kiedy to wyszło na jaw, że podkochuje się w pannie Macdonald, reszta Huncwotów nie daje mu spokoju. Jednak nie mógł pozwolić sobie na żaden związek ze względu na swoją niewygodną przypadłość. — Ona jest idealna — przyznał w końcu, a widząc zadowolone miny przyjaciół, dodał pospiesznie: — ale za dobra dla mnie. Nie zasługuje, aby…
— … być szczęśliwym? — dokończył z oburzeniem Potter.
— Te twoje tłumaczenia nie mają sensu, stary! Mary  to świetna dziewczyna i nie będzie czekać wiecznie, aż ty w końcu się zdecydujesz! — Syriusz też nie zamierzał brać strony Remusa.
— To trochę egoistyczne — zauważył cichy dotychczas Peter. — Bo Mary naprawdę cię lubi… wiem, bo e-khm, mówiła o tym Lily — Peter jakby się zmieszał.
— Glizdek ma rację, bierz się chłopie w garść i szoruj do Macdonald — Syriusz wypchnął przyjaciela z przedziału.
— Nie możecie mi mówić, co mam robić! – postawił się Remus, jednak musiał przyznać, że gdy tylko jego wyobraźnia powędrowała do Mary, serce zaczęło bić szybciej niż kiedykolwiek.
Nie mógł pozwolić na to, aby Mary w jakikolwiek sposób czuła się związana z nim. Przecież o jego „przypadłości” wiedzieli tylko Huncwoci i Lily. I wolałby aby tak zostało. Kilka razy wyobrażał sobie, że mówi o tym wszystkim Mary. W głowie, za każdym razem, układała się inna wizja. Jedna przedstawiała Mary, która ucieka z głośnym krzykiem, zostawiając go z krwawiącym i bolącym sercem. Ale również z przeświadczeniem, że dobrze się stało. Bo na to zasługuje. Druga, ukazywała Mary, która zniosła tę informację bardzo dzielnie, jednak przedstawiła mu swoją propozycję pozostania przyjaciółmi już na zawsze. Kolejna, ta zawsze podobała mu się najmniej, kiedy to Mary, patrzyła na niego z litością w szarych oczach, ale uśmiechała się ciepło, zapewniając o swoich uczuciach. Nigdy nie mógłby pogodzić się ze świadomością, że Grfonka, która nie jest mu obojętna, chce z nim być tylko ze względu na litość.
Może i było to egoistyczne  może i było to niemądre, ale musiał jakoś odgradzać się od innych. A takie myślenie skutecznie mu to ułatwiało; kiedy tylko Mary chciała czegoś więcej, on automatycznie zamykał się przed nią, a ona… nie rozumiejąc, zostawiała go w spokoju na dłuższy czas. Jednak wracała i dzielnie czekała, aż zrobi krok do przodu. I robił wiele takich kroków, chociaż zawsze krok ten nie był pewny, chwiał się jak samotny liść na wietrze. Musiał znaleźć najpierw dobrze utkwiony w ziemi pień, a później budować resztę. Solidna podstawa była celem do którego próbował dążyć.
— Mary na pewno nie zmieni o tobie zdania, Luniek — James spojrzał na Remusa i odgadł bez problemu jego niezdecydowanie. Tyle lat spędzili razem, że nawet w milczeniu dogadywali się wyśmienicie.
— Nie o to chodzi — Lupin wszedł z powrotem do przedziału. — Ty, będąc z Lily, nie będziesz się czuł… jakby ona była z tobą z litości…
— … z litości? — zaśmiał się Syriusz — Lily z litości nad głupotą Rogasia, umówiła się z nim na randkę na piątym roku. I wierz mi… żadna z jej przyjaciółek litości już nie ma.
— Nie wiesz o czym mówisz! — zaperzył się Potter, jednak na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — A Mary… Mary to najbardziej wyrozumiała osoba jaką przyszło mi poznać. Jest jak taki dobry duch, pomaga wszystkim i nie oczekuje niczego w zamian… no zupełnie jak Lily! — dodał po chwili namysłu, a reszta Huncwotów zaniosła się głośnym śmiechem.
Chwilę potem, drzwi przedziału otworzyły się a w nich stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha Lily. James wyraźnie się rozchmurzył, jednak pozostał cicho i szybko wbił się w oparcie pociągowego siedzenia. Dziewczyna weszła do środka, przynosząc ze sobą zapach lawendy. Usiadła obok Petera, naprzeciw Syriusza.
— Ależ tu u was wesoło. Z czego się tak śmiejecie? — spytała wyraźnie zaintrygowana.
— Z ciebie i Rogatego — odpowiedział Syriusz, zgromiony wzrokiem przez Jamesa. Remus parsknął śmiechem, a Peter otworzył szerzej niebieskie oczy.
— Oj — nachmurzyła się, ale nie zdążyła dodać nic więcej, gdyż drzwi ponownie zostały otwarte, tym razem przez Mary Macdonald. Syriusz spojrzał wymownie na przyjaciela, Peter machnął do dziewczyny ręką na przywitanie, a James obdarzył Gryfonkę szczerym uśmiechem.
Mary miała to do siebie, że wszędzie było jej pełno. Gdzie by się nie obejrzeć, Mary zaskakiwała swoją obecnością w miejscach, gdzie nie zapuszcza się nikt normalny. Gryfonka nie potrafiła wyjaśnić jak to się dzieje, zawsze jednak mówiła o tajemniczym bywaniu w wielu miejscach na raz. O dziwo, ci co mniej znali dziewczynę, skłonni byli w to uwierzyć. Huncwoci, wiedzieli natomiast, że Mary rozpiera tak wielka energia, że mogłaby ożywić nią zmarłego. W jej towarzystwie wszystko wydawało się mieć bardziej szalony wydźwięk, a także bardziej nasycone barwy. Mary po prostu była Mary.  
Tym razem Mary Macdonald nie wyglądała tak dobrze jak zawsze. Ciemne włosy, ułożone były w lekkim nieładzie, a wiecznie radosne szare oczy, pozbawione były tego wesołego ognika, który zawrócił w głowie Remusowi.
— Mary, co się stało? — spytała Lily, kiedy Mary w końcu westchnęła głęboko i spojrzała w zielone oczy panny Evans.
— Nic, ale myślałam, że Mulciber w końcu przestanie z tymi swoimi zaczepkami. To jest męczące. Na samym początku myślałam, że wysyła go Sna — widząc minę Lily, Mary szybko poprawiła: — Severus — pomimo kłótni, Lily nadal nie pozwalała mówić w swoim towarzystwie na Snape inaczej niż Severus. Mary to rozumiała i szanowała. — No wiesz… żeby wzbudzić w tobie trochę nowych uczuć, żebyś przypadkiem o nim nie zapomniała — James i Syriusz prychnęli głośno z oburzenia, a Lily zgromiła dwójkę wzrokiem. — Teraz myślę, że Mulciber czegoś jednak chce ode mnie. Ale nie wiem czego! Wydaje się być mną zainteresowany tak… no wiesz… znaczy wiecie — uśmiechnęła się, obdarzając swoim spojrzeniem resztę współpodróżników — jak chłopak dziewczyną — zakończyła z lekkim podenerwowaniem.
— Nie sądzę, Macdonald, aby to mogłoby coś dziwnego — zaczął Syriusz, ukradkiem spoglądając na Remusa, który dostrzegł w  oczach Łapy triumfujące ogniki. — Ty jesteś dziewczyną, a on chłopakiem…
— Ale on jest Ślizgonem! — przerwała Mary.
— Mary, nie każdy Ślizgon patrzy na czystość krwi — zauważyła Lily,  chcąc sama się o tym przekonać.
— Chyba nie mówisz o sobie i Snapie?! — spytał James, po raz pierwszy odkąd weszła Lily, zabierając głos.
— Nie, nie o sobie i SEVERUSIE — zaznaczyła, akcentując imię Ślizgona — mówię ogólnie. Może po prostu…
— Taki ktoś jak Mulciber nie może mieć czystych intencji. On po prostu jest zły — powiedziała Mary, trochę załamującym się głosem. Nie lubiła szufladkować ludzi na lepszych i gorszych. A właśnie to uczyniła. Choć taka była prawda. — No nic, musimy się udać do przedziału dla prefektów. Remusie, chodź. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń, jednak szybko ją cofnęła, uśmiechając się przepraszająco.
Remus kiwnął głową i bez słowa wyszedł za Mary. Czuł na swoich plecach ponaglające spojrzenia przyjaciół, jednak nie zamierzał się odzywać, przynajmniej nieproszony. Nie mógł dawać Mary żadnych szans, jeśli chciał nadal utrzymać swój sekret w tajemnicy, nie narażając się na jej nieznaną reakcję. Musi w tym roku bardziej się pilnować i nie pozwalać na chwilę słabości.
— Źle wyglądasz, Remusie — usłyszał jej łagodny głos. I już teraz wiedział, że opieranie się Gryfonce będzie nie lada wyzwaniem.
— To przez… — zawahał się, jednocześnie zmuszając do nikłego uśmiechu — chorowałem jeszcze niedawno — skłamał, widząc w szarych oczach niezadowolenie.
Kłamał, ale miał ku temu powody. Mary przyglądała mu się badawczo, zanim weszli do przedziału, przybliżyła się do niego i wspięła na palce, dotykając opuszkami nowej blizny, która rozciągała się wzdłuż linii podbródka. Myślał, że jest prawie niewidoczna. Właśnie prawie. Takich blizn, które były pozostałością po jego przemianach, było więcej.  
— Musiało boleć — powiedziała i odsunęła się szybko, kiedy zdała sobie sprawę, że czujne oczy innych prefektów patrzą wprost na nich. I faktycznie, zza uchylonych drzwi wystawała głowa Marcy, ciekawskiej i chcącej wiedzieć więcej niż inni, Krukonki.
— Nawet nie czułem — powiedział zgodnie z prawdą, uśmiechając się miło. Położył dłoń na talii dziewczyny i wprowadził ją zadowoloną do środka. 

1 komentarz:

  1. Nigdy nie fascynowałam się opowiadaniami o HP, ale widząc jeden rozdział postanowiłam coś przeczytać. Całkiem przyjemnie się czytało, ale zrobiłaś dwie literówki: w słowie Gryfonka raz i chyba w słowie egoistyczny/e. Coś takiego.
    Nie czytałam Harrego nigdy, widziałam za to każdy film, więc musisz mi wybaczyć jeżeli nie będę kiedyś czegoś rozumieć i pytać dokładnie, bo mam zamiar śledzić Twojego bloga. Spodobało mi się tutaj, zapowiada się ciekawie.

    Pozdrawiam!
    wiezy-krwi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń